Mokra dwudziestka piątka
W działach: nie-rpg | Odsłony: 5Grunt to chwytliwy tytuł. Jak w Fakcie.
Tak się składa, że wczoraj, koleżanka Malwina, którą serdecznie pozdrawiam, miała swoje dwudzieste piąte urodziny. Z tej okazji miała zostać wydana huczna uczta- jak się jednak okazało pewne okoliczności przyrody pokrzyżowały te, jakże ambitne plany.
Piątek
W międzyczasie zdarzyła się powódź, upuszczenie wody z tamy we Włocławku i nagła groźba zalania rodzimej wsi Malwiny- Złotorii. Grupa ochotników i znajomych ruszyła jej na pomoc już przedwczoraj- usypali piękny kawał wału- mocno na wyrost, coby nie okazało się, że woda ich zaskoczy.
Efekt widać na załączonym obrazku, w kadrze znalazł się m.in. kolega Ulrich, który niestety nie pokazał się w gazecie od najlepszej strony ;].
Sobota
Jak się okazało- ich obawy były jak najbardziej słuszne. Gdy przyjechałem do nich na miejsce, dzień później, woda sięgała samej góry wałów i trzeba było dobudować spory ich kawał. Praca była ciężka, co nuż woda wybijała spod podmokłego gruntu i ogólnie nie było kolorowo. Było dużo ludzi i mnóstwo dobrych chęci, ale brakowało sprzętu i- początkowo- strażaków. Mimo to, atmosfera była dość sielankowa- sytuacja wyglądała na opanowaną, choć każdy zdawał sobie sprawę, że fala jest jeszcze daleko, daleko stąd.
Strategiczny rzut okiem na wojenny front. Niestety- woda ma przewagę taktyczną i usiłuje wykonać manewr okrążający.
Nadchodzi kawaleria
Gdy pojawili się strażacy w liczbie miliona dwustu tysięcy, wszyscy byli tyleż uradowani, co zaskoczeni. Wszystko się wyjaśniło, gdy zaraz za nimi dojechała telewizja. Strażacy stanęli przy wałach, pomachali łopatami i zgarnęli cały splendor twórców tamy. Przeszkadzało nam to tylko przez chwilę, bo przynajmniej część z nich została na dłużej i od tej chwili, aż do końca akcji nie byliśmy pozostawieni sami sobie. Do tego wkrótce przyjechała koparka, z szalonym kierowcą, który kosił wszystkie słupki na swojej drodze. Trzeba było trzymać do niej dystans, bo łatwo było zginąć (bez uników nie podchodź!), dlatego mogliśmy się udać na małą przekąskę i odsapanko.
Noc
Sielanka nie trwała długo. Okazało się, że podmokły grunt zaczął przepuszczać wodę w różnych miejscach i trzeba było dymać z workami to tu, to tam, aby nie dopuścić do przerwania wałów. Akcje były naprawdę szybkie- wszyscy musieli wykonywać trudne testy Siły, a niejeden wykorzystywał dodatkowe manewry, biorąc na swe barki żetony zmęczenia i stresu.
Wtedy okazało się, że najodleglejszy punkt, niedostępny dla ciężkiego sprzętu zaczął puszczać wodę. Trzeba było, brodząc w błocie po kostki zasuwać tam z workami i układać wał całkiem od nowa. Po początkowym chaosie, gdy każdy biegał w tą i z powrotem z workami, wypluwając po drodze płuca, postanowiliśmy uformować klasyczną kolejeczkę.
Nie wierzcie mediom. Działanie na zasadzie „podaj dalej” wygląda lekko tylko w telewizji. W rzeczywistości każdy „trybik” musi się namachać jak głupi, a przyjęcie setnego, kilkudziesięciokilowego worka na klatę powoduje lekki bezdech i mroczki przed oczami (u ludzi, których łączna Siła i Wytrzymałość są mniejsze niż 6). Niemniej, udało nam się, po raz kolejny opanować ciężką sytuację. Radość z tego psuło nam to, że nabieraliśmy pewności, że jest to całkowicie bezcelowe. Ziemia podmiękła już niemal wszędzie dookoła domu. A my, powoli opadaliśmy z sił.
Żeńskość, czyli kobiece męstwo
Malwina wiedziała chyba od początku. Nie rozpaczała jakoś szczególnie. Chodziła uśmiechnięta, żartowała, rozdawała buły i cytowała kolegę, który zadzwonił do niej z życzeniami.
Powiedział, że z wiadomych względów nie życzy, żeby jej się powodziło.
Koniec
Wróciliśmy do domów około trzeciej rano. Na miejscu zmieniła nas grupa „świeżych” strażaków. Chciało mi się płakać. Miałem wrażenie, że nie dokonaliśmy niczego istotnego. Patrzyłem na rozchełstane wały- efekt wielogodzinnej, ciężkiej pracy i miałem silne poczucie, że to wszystko pójdzie na marne. Że żywioł wygrał z nami, bez wysiłku. Wtedy ktoś powiedział, że przez to, że oparliśmy się ten jeden dzień dłużej, dom, nawet jeśli zostanie zalany, będzie stał w wodzie krócej, przez co straty będą mniejsze. Nie wiem, czy to nadało temu wszystkiemu sens, może to było coś więcej. Praca ramię w ramię ze znajomymi i nieznajomymi ludźmi- bez wymówek i zbędnych pytań. Każdy w głębi duszy wiedział, że to nie ma sensu, ale nikt nie dawał za wygraną. I to- samo w sobie- wydaje mi się wartościowe. Walka do utraty sił, do końca, nawet jeśli sprawa z góry skazana jest na porażkę.
Niedziela 9 rano
Wał pękł. Woda wlała się do domu do wysokości pasa.
Ale przynajmniej nie stało się to w urodziny Malwiny.